MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM
Był rok 1992, zima. Grzebałem na ladzie w znaczkach pocztowych, których resztki szykowałem do usunięcia z „porządnego” antykwariatu.
Dokładnie na wprost były otwarte drzwi wejściowe, za którymi było biało i słonecznie. Całkiem znienacka zrobiło się ciemno. Podniosłem głowę. W drzwiach stało dwóch gentlemanów w czarnych płaszczach sięgających kostek, z czarnymi czuprynami typu „szczotka leżąca na plecach”, z czarnymi, uśmiechniętymi oczkami.
Smukłe sylwetki (jakieś 155 cm), identyczne żółte fizjonomie. Chińscy bracia Kaczyńscy...
- Cześ! Maś Gitlel? - przywitał się pierwszy.
- Hmm... Proszę? - zająknąłem się.
- Maś Gitlel? - przejął inicjatywę drugi - Ty mnie Gitlel, ja Mao!
Raptem wszystko zrozumiałem, zdziwiony, bo
Nie wiedziałem, że umiem po chińsku!
Panowie chcieli znaczki pocztowe z Hitlerem a proponowali znaczki z Przewodniczącym Mao Zedongiem. Zapachniało bardzo dużym interesem.
Trzeba bowiem wiedzieć, że podczas barbarzyńskiej „rewolucji kulturalnej” w Chinach w latach 1966 - 1976, zniszczono nie tylko elity intelektualne i kulturalne Chin, nie tylko muzea i ich zbiory, ale również miliony wcześniej wydanych znaczków pocztowych. Podczas samej rewolucji wydawano tylko znaczki z transparentami, hasłami zaczerpniętymi z "czerwonej książeczki" i wizerunkami Mao w przeróżnych konstelacjach. Część tych znaczków trafiła za granicę, a lwia część pod koniec rewolucji też uległa zniszczeniu. Po normalizacji w Państwie Środka ceny tych znaczków wzrosły horrendalnie! Chińczycy szukają ich po świecie, bo chcą uzupełnić braki w swoich kolekcjach. A tu pchają się do mnie klienci z tymi cennymi znaczkami i chcą je wymienić na masówkę z Hitlerem! No, bajka po prostu..
W trakcie transakcji mina mi zrzedła. Chińczycy wskazywali niektóre moje znaczki z okrzykiem: „Mao! Mao !” a niektóre zbywali spokojnym: „Duzio, duzio!”. Trochę czasu minęło zanim opanowałem dialekt chińsko - polski na tyle, żeby wiedzieć, że „duzio, duzio” znaczy po naszemu: „Tego nie chcemy! Tego mamy dużo!” Natomiast okrzyk: „ Mao! Mao!” w ogóle nie oznacza Mao Zedonga, tylko: „To poprosimy! Tego mamy mało, albo w ogóle nie mamy!”. Taki oszczędny język, kto by pomyślał!
Ostatecznie odbyła się jednak transakcja wymienna, bo goście zapłacili za niemiecki chłam z Hitlerem piękną chińską akwarelą o ogromnych wymiarach 120 x 50 cm. Zagadnąłem jakoś o jej pochodzenie i uzyskałem potwierdzenie swych przypuszczeń: przechowali bezpiecznie akwarelę z lat 60-ych. Przetłumaczyli mi też „krzaczki ”, którymi autor opisał swe dzieło. Krzaczków było zaledwie kilka, pięć, czy sześć, ale tłumaczenie brzmiało tak: „Autor Że Ma Lin, Chiny, „Góry w krainie później jesieni”. Ja cię kręcę! Co oni się tak rozgadali? Skąd oni raptem wzięli z tych paru krzaczków tyle tekstu?
Przypomniała mi się scena z jakiegoś filmu, która raczej powinna sugerować odwrotność sytuacji: Chińczyk mówił w tym filmie bardzo kwieciście, cztery minuty, biali kiwali głowami i na końcu spytali tłumacza: „ Co on powiedział?” A tłumacz na to: „ On powiedział: dziękuję”.
Oprawiłem akwarelę w srebrną ramę i wstawiłem w okno antykwariatu. Wpasowała się tak dokładnie, że nie wysupłała się stamtąd przez 9 lat! Ale kiedy w 2001 r. w salach Muzeum Narodowego w Szczecinie odbywała się wigilia Północnej Izby Gospodarczej, w trakcie której licytowano różne obiekty w celach charytatywnych, podarowałem akwarelę na ten zbożny cel, a wylicytowaną sumę otrzymał Dom Dziecka w Stargardzie Szczecińskim.
I tak oto dopisane zostały nowe elementy do historii chińskiej akwareli. Jej autor nigdy nie mógł przypuszczać, że „Góry w krainie jesieni” zawisną (wprawdzie na parę godzin, ale jednak) w Muzeum Narodowym obcego kraju, a ich nowy nabywca też nie przypuszczał, że wylicytował akwarelę, kupioną niegdyś za znaczki z podobizną... Gitlela.
Jacek Bukowski