Antykwariat "Antyki Bukowski " www.antykibukowski.pl
Plac Grunwaldzki 70 - 445 SZCZECIN


   

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

Przez ponad trzydzieści lat sylwestra spędzałem zawsze i obowiązkowo w Szczecinie. Moim zawodem było prowadzenie koncertów, imprez, kabaretów i balów oczywiście, a więc nie było mowy o żadnej ucieczce w świat w okresie Nowego Roku, jako, że odpowiednie umowy na prowadzenie balu sylwestrowego podpisywało się parę miesięcy wcześniej.

Od kiedy zająłem się antykami – wszystko się zmieniło. Na bale nie chodzę wcale, a jak już, to w charakterze gościa. Sylwestra spędzam, gdzie chcę. Kiedyś odtańczyliśmy z żoną wspaniałego sylwestra na ulicach Paryża i tak nam się to spodobało, że postanowiliśmy rzecz powtórzyć w Wiedniu. Wiedziałem, że będzie interesująco, że co krok będzie inna orkiestra z wiedeńskimi walcami i polkami, że u stóp Katedry św. Stefana w samym centrum eleganckiego Wiednia i w epicentrum sylwestrowego szaleństwa będzie odjazdowo (głównie – jak co roku – petardowo wystrzałowo hukowo), ale nie spodziewałem się, że spotka nas w dobrze znanym Wiedniu

 

Aż tyle niespodzianek!

 

Niespodzianka pierwsza: aukcja biżuterii w słynnym domu aukcyjnym DOROTHEUM. Już sam adres jest najlepszy, jaki w Wiedniu może być: 1 Bezirk, a więc Pierwsza Dzielnica, pomiędzy operą, hotelem Sacher i najdroższą ulicą Kärtnerstrasse. Wspaniały klasycystyczny pałac przy Dorotheegasse, parę pięter marmurów, stiuków, kryształów i niekończących się kilometrów gablot i sal z antykami. Znakomita była data aukcji: 30 grudnia; jeszcze można nabytą biżuterię położyć pod choinką, by dama mogła nazajutrz pójść na bal sylwestrowy z nowym platynowym cackiem na ręku, lub nowym sznurem pereł w dekolcie…  No i ta biżuteria na aukcji!  Szkoda słów, powiem krótko – wspaniałości, stare, najlepsze rzemiosło i stary, najlepszy smak…

Więc gdzie ta niespodzianka? W widoku sali!

Licytacja walizek nieodebranych na stacji Szczecin Gumieńce wygląda mniej więcej tak samo! Znudzony prowadzący siedzący w sweterku za stołem, senna publiczność ubrana jak podczas spaceru po pchlim targu, ludziska w płaszczach podpierający ściany, oświetlenie sali brudnociemne, jakby połowa żarówek była przepalona, a druga połowa pokryta kurzem, no w sumie smutek wielki i bombelki! Tak jest! Bombelki przez „om”, a nie przez „ą”, bo chodzi mi o staropolskie „bomblowanie”, czyli obijanie się…

Przy tej wiedeńskiej chałturze, podczas której nawet telewizyjny obraz licytowanych łakoci był nieostry – aukcje w Sotheby, Christie, czy nawet niektóre aukcje warszawskie naszych najlepszych domów aukcyjnych są Himalajami dobrego smaku i elegancji. Nie wszyscy przychodzą tam kupić. Niektórzy przychodzą się tylko pokazać, lansować, otrzeć o wielki świat. A w wielkim świecie należy być eleganckim.

Zniesmaczony poszedłem na inne piętro Dorotheum, do działu filatelistyki i numizmatyki.

A tam czekała na mnie niespodzianka druga. Też kiepska.

Poprosiłem o pokazanie mi wystawionej w gablocie paczki opisanej: „90 różnych widokówek niemieckich z przełomu XIX i XX w”. No, fajnie – pomyślałem sobie -  Szczecin był przecież niemiecki, może znajdę wśród tych pocztówek jakieś stettiniana…?

I co znalazłem? Karty pocztowe z widokami Katowic, Gliwic, Grudziądza, Wrocławia i… Gniezna oraz Warszawy! Kartki z Gniezna i Warszawy miały niemieckie napisy z okresu okupacji, ale to nie zwalnia ekspertów kartofilii z Dorotheum od znajomości geografii i historii! Gorzej, że karty z pozostałych miast polskich były wydane przez… „Ruch” w latach sześćdziesiątych i oczywiście opisane po polsku! To jest przełom XIX i XX wieku? To są karty niemieckie? Oczywiście – nie. Więc dlaczego zaliczono je do „zbioru kart niemieckich”? Odpowiedź jest tylko jedna: ktoś o poglądach bardzo brunatnych (co w Austrii niestety jest częste) konsekwentnie zaliczył te wszystkie miasta do Niemiec, bo uważał, że nawet w latach 60-ych XX wieku one są nadal germańskie, a tylko pod czasową administracją polską. O żadnej przypadkowej pomyłce mowy tu być nie może, niestety.

Niespodzianka trzecia była natury gastronomicznej, by nie powiedzieć... alkoholowej. Otóż wszędzie po drodze (a  przeszliśmy i przetańczyliśmy ładny kawał Wiednia) pachniało nieodmiennie goździkami i cynamonem. Dokładnie tym, czego nie lubię. A już najbardziej pod Ratuszem. Setki - a może nawet tysiące - stoisk z szybkim sznapsem i zakaską nieodmiennie serwowało wina grzane i zaprawione korzeniami. Próby zamówienia wina zimnego i bez dodatkowych smaków kwitowane były albo odmową, albo wzrokiem sprzedawcy mówiącym, że takiego dyletanta jeszcze dziś nie widział... Gdyby nie to, że za pazuchą miałem butelkę szampana, a żona w kieszeni 2 kieliszki - bylibyśmy spędzili sylwestra "na sucho"...

Niespodzianka czwarta była tak nadzwyczajna, że pozwoliła mi na długo zapomnieć o tych poprzednich.

Gdy wracaliśmy metrem z sylwestrowych szaleństw podsłuchałem niechcący rozmowę toczącą się na sąsiedniej ławce. Przez chwilę myślałem, że śnię, albo jestem kompletnie ululany. Sprawdziłem, czy żona słyszy to samo. Słyszała.

Otóż nie mniej ni więcej, tylko o drugiej w nocy, w metrze, podczas nocy sylwestrowej, jakiś niepozorny, bardzo młody wiedeńczyk dyskutował z o połowę większym od niego Japończykiem (widzieliście kiedyś takiego?) na temat… wpływu japońskich artystów epoki Edo na francuskich impresjonistów! To się w ogóle w głowie nie mieści! Tu jacyś Murzyni śpiewają dziarsko a capella, tu babka w futrze śpi na kolanach męża, a mąż też chrapie, tu młodzi się całują namiętnie, w nosie mając resztę pasażerów, tu ktoś trąbi na papierowej trąbce - a obok proszę: dwaj gentlemani wykłócają się o to, czy Van Gogh więcej skorzystał z doświadczeń malarstwa Hukosai czy Hiroshige?

Nic nie zmyślam. Tak było. Sam się potem do tej rozmowy wtrąciłem, bo temat był mi bliski, ale to już inna sprawa. Ja chciałem tylko tym felietonem powiedzieć, że człowiek czuje się jakoś lepiej, jakoś bardziej dowartościowany, gdy tak niespodziewanie i w niespodziewanym miejscu, zauważy krzyżowanie się zwykłego życia z Wielką Sztuką.

 

Jacek Bukowski

Drukuj | Powrót do listy