Gości online: 9 ![]() ![]() ![]() ![]() |
MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM
Z Panią J. interesy robiło się kiepsko. Była miła i kontaktowa, zapraszała do domu, chciała coś w antykwariacie sprzedać, skarbów swoich nie chowała, tylko się nimi chwaliła (słusznie, bo było czym!) - jednak sprawy stały w miejscu. Ilekroć zapraszała mnie do siebie (a miałem niedaleko: ówczesny mój antykwariat sąsiadował z jej mieszkaniem przez ścianę) tylekroć rozmawialiśmy jak gęś z prosięciem. Ja wciąż próbowałem kierować rozmowę na świetny francuski zegar kominkowy i dwa obrazki Juliusza Kossaka i Aleksandra Orłowskiego, bo był wtedy, w drugiej połowie lat 90-ych wielki popyt na te nazwiska, natomiast gospodyni uparcie próbowała mi sprzedać rokokowe mebelki salonowe (na pewno) i obraz Jacka Malczewskiego (ewentualnie). A ja na to nie miałem ochoty.. Dzięki temu teraz mogę opowiedzieć
O antykwariuszu, który nie chciał Malczewskiego
Ano, nie chciał. Kiedy Pani J. pierwszy raz zaprosiła mnie do pokoju, który chyba był pokojem sypialnym i pokazała na ścianie brzydki obraz - spytała: „Wie Pan kto to?”. W jej głosie była nuta, która mi mówiła, że powinienem wiedzieć, ale moje oczy mówiły co innego: nie możesz człowieku wiedzieć kto to, bo to jakieś malarskie nieporozumienie. Kawałek starej szafy, kawałek drzwi, kawałek mało urodziwaej kobiety - dziwnie skomponowane, brzydkie. Nic się z niczym nie zgadzało: kobieta w drzwiach jest niższa (!) od poziomu klamki w dzwiach! To co, ona jest krasnoludkiem, czy klęczy w otwartych drzwiach i się śmieje do... podłogi? Stojąca szafa eklektyczna ma wprawdzie swój zamek na wysokości odpowiedniej do anatomicznej wysokości kobiety, ale za to jest tylko o centymetry wyższa, niż zamek w drzwiach, który przecież powinien być na wysokości zamka szafy, bo tak się wszystko od wieków buduje, psiakość! Jeśli kobieta i szafa nie są liliputami, to drzwi do pokoju są większe od... bramy wjazdowej do zamku! To wszystko rzuca się w oczy NATYCHMIAST, przy pierwszym oglądzie. Proszę sprawdzić. Oto ten obraz (pokazuję go z katalogu witryny Artinfo):
- To jest Jacek Malczewski! W tym momencie przypomniało mi się, że moja prababcia używała modnych w XIX wieku soli trzeźwiących. Wiem, bo prababcię znałem, odwiedzałem i jeszcze w 1957 r. miała sole na podorędziu. Gdybym ja je miał, pewnie by były wtedy użyte, chociaż nie wiadomo kto by je miał łyknąć: Pani J. - czy ja? Zbliżyłem się do obrazu na tyle, na ile pozwalało stojące pod nim łóżko i - niespodzianka - znalazłem położony po lewej stronie podpis: "J. Malczewski 1923". Hmmm... Głupia sprawa... Albo czyjś żart, albo fałszerstwo, albo malarz miał zły dzień? Nie mogłem się pogodzić z tym, żeby taki dziwoląg powstał pod pędzlem tak wielkiego mistrza, jakim był Jacek Malczewski. Przecież jego obrazy porażają pięknem palety barw, niesamowitą łatwością w budowaniu światła i przestrzeni, niepohamowaną fantazją w operowaniu symbolem. Z setek jego obrazów obecnych w muzeach i na rynku sztuki weźmy którykolwiek, np. "Introdukcję" z 1890 r. To ma być ta sama ręka? Nie, niemożliwe - myślałem. Nie chciałem robić przykrości właścicielce, więc nie kwestionowałem jej wiary w pędzel Malczewskiego, tylko unikałem odpowiedzi wprost na propozycje - ewentualnej - sprzedaży obrazu i wciąż z uporem maniaka wracałem do tematu akwareli Juliusza Kossaka. Sprawa jakichkolwiek transakcji pomiędzy Panią J. a mną utknęła w miejscu. Jak się potem okazało - na zawsze. Któregoś złego dnia gruchnęła wieść: "Panią J. zamordowano!". Nad ranem ktoś zauważył uchylone drzwi do jej mieszkania. Wewnątrz pod drzwiami stał przygotowany do wyniesienia telewizor a za nim leżało ciało Pani J. W nocy dwóch bandytów włamało się do jej mieszkania, łapali co się dało, lub na co mieli ochotę, a właścicielkę mieszkania zabili, żeby nie mieć świadka. Ktoś ich spłoszył, bo swego niegodziwego dzieła nie dokończyli. Mówiło się potem, że jeden był ruskim bandytą a drugi... wnuczkiem ofiary, który ofirę "nadał". Ile w tym prawdy - nie wiem; moim zdaniem niepotrzebny był wnuczek do wskazania adresu, bo właścicielka uchodziła od lat za jedną z lepiej sytuowanych osób w tej dzielnicy, od "powojnia" prowadziła salon sukien ślubnych. Bandyci zabrali z mieszkania wszystko, czym się interesowałem: i Kossaka i Orłowskiego i zegar, ale Malczewskiego nie ruszyli. Potem ktoś z rodziny likwidował mieszkanie, coś tam ze mną rozmawiał o paru obiektach, ale w końcu oddano wszystko na aukcję do Warszawy. Wtedy obraz z kobietą - liliputem pojawił się w katalogu z takim opisem: JACEK MALCZEWSKI - CÓRKA JULIA WE WNĘTRZU, 1923 - Olej, płótno; 57,5 x 66,5 cm Na odwrocie napis odręczny: Drogiemu Feliksowi Meyznerowi w 1922 | J Malczewski No i masz babo placek! Pani J. ani słowem się nie zająknęła o dedykacji na odwrociu obrazu. Gdybym to zobaczył, nabrałbym przekonania, że to Malczewski, chociaż ani o milimetr nie zmieniło by to mojej oceny tego obrazu. Nadal bym uważał, że jest brzydki, pełen błędów i niesprzedażny, co dla antykwariusza jest dużą wadą obiektu. A że nie tylko ja tak myślę, że innych też to dzieło Malczewskiego nie uwodzi, niech świadczą te wyniki prób jego sprzedaży: - 2002 r. (kwiecień) Warszawa, Dom Aukcyjny Ostoya - cena wywoławcza 45 000 zł -NIESPRZEDANY; - 2002 r. (listopad) Warszawa, Dom Aukcyjny Unicum - cena wywoławcza 21 000 zł - NIESPRZEDANY; - 2010 r. Warszawa, Dom Aukcyjny Ostoya, cena wywoławcza 59 000 zł - NIESPRZEDANY; Trzy próby, trzy nieudane, mimo trzech kompletnie różnych cen... A przypomnę, że w 2000 r "Polonię" Jacka Malczewskiego sprzedano za 1 600 000 zł, a wczoraj (piszę 14 października 2013 r.) jego autoportret poszedł w Warszawie za 960 000 zl. Myślę więc, że jako antykwariusz nie popełniłem błędu nie chcąc tego obrazu. Dziś też bym go ani nie kupił, ani nie wziął w komis, bo chyba jest nie do sprzedania. Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Jacek Malczewski namalował takie brzydactwo, szczególnie, że malował córkę, a później obraz dedykował zięciowi. Odpowiedzi - chyba - należy szukać w dacie powstania obrazu. Od 1922 r do śmierci w 1929r. Malczewski często przebywał w dworku w Lusławicach, gdzie wobec szwankującego zdrowia i powolnej utraty wzroku wiele czasu spędzał w łóżku lub w fotelu na ganku. I malował, malował, malował, głównie to, co widział: ganek z prawej, ganek z lewej, córka na ganku w fotelu, klomb przed podjazdem itp. itd. Powstał cały cykl obrazów tworzonych w scenerii lusławickiego dworku. Obrazów znanych i cenionych na rynku. A ten? Być może malował z tzw. "żabiej perspektywy", patrząc na pokój z pozycji leżącej, z łóżka... A stamtąd widział właśnie róg szafy i resztę. A że brzydko? No cóż - i mistrzowi też może się coś nie udać... Jacek Bukowski ![]() Odwiedziny: 4208 Copyright by SMARTNET |