MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM
11-letni chłopiec na lekcji biologii w wypracowaniu na temat anatomii napisał kiedyś tak:
„ Anatomia to jest to, co mają wszyscy ludzie, ale kobiety mają znacznie lepszą!”
Ponieważ ja mam lat nieco więcej od tego małego cwaniaka, a i zakres zainteresowań nieco jakby szerszy - napiszę tak:
„ Pamięć to jest to, co mają wszyscy ludzie, ale niektórzy mają znacznie lepszą!”
Ergo - niektórzy mają gorszą. A niektórzy mają wybiórczą. I ja do nich należę. Spróbujcie mnie spytać co jadłem wczoraj na obiad - nie pamiętam, jak się nazywa ten gość, który w sklepie czy na ulicy, sympatycznym uśmiechem daje do zrozumienia, że się znamy i należy wymienić ukłony - nie wiem.
Jednak, gdy pójdę na grzyby do obcego lasu, przejdę 20 kilometrów klucząc we wszystkie strony i wyjdę z gęstwiny obok tego samego drzewa, obok którego wszedłem. A jeżdżąc autem po Szczecinie nieustannie męczony jestem dziwnym natręctwem: odtwarzam w wyobraźni rozkład mijanych domów i mieszkań, w których kiedyś byłem i kupowałem antyki. W niektórych byłem wielokrotnie, więc jak ich nie zapamiętać? Takie bezwiedne zapamiętywanie topograficznych szczegółów można nazwać „ptasią nawigacją”. Nie do ogarnięcia jest ilość szczegółów trasy, które żurawie, bociany i inne skrzydlaki muszą zapamiętać, by trafić np. z Polski do Afryki, a po paru miesiącach wrócić na to samo drzewo lub komin! Mnie jednak od ptaszków coś różni: one muszą pamiętać, by przeżyć, a ja nie muszę, jednak pamiętam, czort jeden wie po co? A jest co pamiętać, skoro to już
25 lat zamiatania w Szczecinie
Tak, ja zamiatam. Po zmarłych i po rozwiedzionych. Po ludziach wyprowadzających się i po skłóconych. Po nietrafionych biznesach i po ingerencjach komorników i syndyków…
Nie żalę się na to „zamiatanie”, nie, ono jest częścią zawodu antykwariusza i - co tu ukrywać - daje zarobić, ale z biegiem lat notuję przeciążenie pamięci widokiem setek mieszkań i ludzi, którzy mnie do nich zaprosili.

Jadę ulicą WOJSKA POLSKIEGO i szare komórki pracują: tu (w pobliżu Traugutta), w pięknej willi w stylu bauhausu cały parter należał do wdowy po zamożnym imigrancie z Anglii, łakocie (szczególnie znakomite stare zegary chińskie) kupowałem kilka lat; tu (przy kortach) brat z siostrą organizowali fundusze na otwarcie jakiegoś interesu, więc oddali do sprzedaży cały ruchomy majątek pozostawiony przez rodziców; tu (vis a vis hotelu Gryf, na III piętrze) 5 lat negocjowałem z dwoma starszymi paniami cenę jednej tylko, ale wspaniałej ramy krytej srebrem; tu (w sali po dawnej Scenie Rozrywki) padła knajpa, a matka poszukiwanej listem gończym byłej właścicielki kazała pozamiatać (czytaj: kupić) obrazy, meble, lampy i fortepian, którego - pamiętam dokładnie - nie wziąłem; tu (w sąsiedztwie ul. Curie Skłodowskiej) było takie „zagłębie antyków”, że wielokrotne wizyty w kolejnych willach i segmentach wbiły mi ich rozkłady w pamięć trwale i dokładnie. A rząd śmiesznych niby-domków obok toru crossowego? Jakiś ważny Związek Czegoś Tam (myśliwych, czy działkowców) wyprowadzał się i nabyłem tam niebywale rzadki komplet wiedeńskich mebli giętych Thoneta. Jaki to był Związek - nie pamiętam, ale jak stały te meble we wnętrzu - o, to mogę dokładnie narysować!
Jadę ulicami MAJOWĄ I POGODNĄ, a pamięć zaiwania niczym Justyna Kowalczyk na biegówkach: tu, po prawej, mieszkał sympatyczny Pan Sędzia, którego zbiory były tak świetne, że najczęściej lokowałem je na najlepszych aukcjach warszawskich, bo w Szczecinie kupców bym przy ich cenach nie znalazł; tu (po lewej) ktoś umarł, do kupienia było wiele mebli, do spółki z moim stolarzem kupiliśmy wszystko, wyremontowaliśmy wszystko, on swoje zakupy sprzedał już dawno, a ja do dziś mam w antykwariacie nabytą tam bibliotekę; o - w tej willi pod lasem matka z córką sprzedały mi absolutnie unikatowy komplet rosyjskich mebli empirowych aplikowanych świetnymi brązami; ach, i jeszcze ta willa, na końcu ulicy: najpierw kompletna rodzinka przez kilka lat meblowała się nabywając rozważnie i ze smakiem w moim antykwariacie najlepsze meble w stylu Ludwika Filipa, a później, gdy rodzinka się rozpadła, (bo córka wyszła za mąż, a drogi taty i mamy się rozeszły) te meble znów do mnie wróciły do dalszej sprzedaży!
A kilkuletni festiwal kredensów, bufetów i bieliźniarek w całym ciągu domów i mieszkań na Gocławiu, Nad Odrą i na Stołczynie?
A likwidacja mieszkania na Wincentego Pola, gdzie - trudno uwierzyć - zachowały się trzy (!) oryginalne meble barokowe?
A likwidacja mieszkania zmarłej autochtonki na 3 Maja? Cztery olbrzymie pokoje w amfiladzie i dwie córki tej Niemki, które tak bardzo już czuły się Polkami, że prosiły, aby zabrać wszystko, łącznie z albumami rodzinnych, przedwojennych zdjęć, bo „odcinają pępowinę”?
A likwidacja pozostałości po mieszkaniu małżeństwa polsko -niemieckiego, które w willi na Gumieńcach prowadziło burdel (pardon - agencję towarzyską)? Tam były skarby! Ociekające sexem kolorowe litografie i rzeźby Bruno Bruniego, artysty, który płynie dziś na fali popularności i finansowego sukcesu (niektóre kupione wcześniej u mnie), trzy (jakże rzadkie na rynku antykwarycznym) erotyki Guido Recka... A w barku znajdującym się w piwnicy dwa rarytasy:oryginalny amerykański dystrybutor benzyny z lat 1940 -tych i - także amerykańska - „grająca szafa” z lat 1950 -tych, pełna płyt długogrających z Presleyem, Armstrongiem, Sinatrą i innymi gwiazdami z tamtych lat!! Szafa poszła do Niemiec, dystrybutor stoi w mieszkaniu dobrego mojego klienta, który kupuje rzadko, ale smacznie...
Listę szczecińskich adresów domów i mieszkań, gdzie nabywałem antyki w ciągu 25 lat mógłbym ciągnąć w nieskończoność, ale już te wymienione tworzą niezłą siatkę topograficzną naszego miasta. A to wszystko siedzi w mojej pamięci i nie chce jej opuścić...
Coś podejrzewam, że to może nie jest nic nadzwyczajnego...Coś mi się zdaje, że to może być normą w każdym zawodzie. W każdym bowiem pracując odpowiednio długo i z zaangażowaniem, ma się w głowie i w pamięci prywatny notes z ważnymi kontrahentami, datami, adresami a także ze zdjęciami klientów, których rozpoznaje się później w zupełnie innych okolicznościach ...
Dowodzi tego przygoda dwóch warszawskich babć klozetowych, które szły przez miasto wracając z pracy. W pewnym momencie z naprzeciwka nadszedł niezwykle dystyngowany i elegancki mężczyzna o siwiejących skroniach. 
- Dzień dobry Panie Ministrze!- zakrzyknęła jedna z pań.
- O, dzień dobry, Pani Zofio! - odrzekł elegant i nie zatrzymując się poszedł dalej załatwiać swe ważne sprawy.
- To Ty znasz Ministra? - zdumiała się koleżanka po fachu pani Zosi.
- Nooo! - odrzekła dumnie Pani Zosia - On u mnie srywa!
Jacek Bukowski
(pisane w 2014 roku)