Gości online:   14

       

 

                                         MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

                                                                                 

  Jakieś 40 lat temu (wtedy to usłyszałem) mały, pięcioletni  Wojtuś spytał tatę:

 - Tato, gdzie Ty się urodziłeś?
 - W Poznaniu synku - odpowiedział ojciec.
 - A Mama? - dopytywał smyk.
 - Mama w Krakowie.
 - A ja? - drążył dalej temat malec.
 - No, ty już w Szczecinie!
 - Och! - Wojtuś aż podskaoczył - to my mieliśmy ogromne szczęście, że tak wszyscy się spotkaliśmy!

Ta rozmowa przypomniała mi się dzisiaj, gdy chcę napisać felieton o tytule

 

                                                         Sieroty antykwaryczne

    Dzieci sieroty (na przykład w wieku Wojtusia) -  dzielą się na sieroty, które z różnych smutnych przyczyn losowych nie mają rodziców w ogóle i na takie, które rodziców mają, lecz ich opieką nie są otoczone, bo.... Wolę nie kończyć tego zadania.
   Najprzeróżniejsze obiekty antykwaryczne zwane przez antykwariuszy "sierotami" dzielą się też na te same dwie kategorie. Trochę jest w tym podziale umowności, ale nie do końca...

   Postaram się to pokazać na przykładzie.
                                                                                                     * * *

         W końcówce lat 1990 - ych zaprosił mnie do szpitala (!)  Pan G., który wcześniej ulokował w moim antykwariacie pewną ilość antykwarycznych obiektów. Miał ich sporo, był znanym kolekcjonerem szczecińskim.
Prawie wszystkie jego rzeczy sprzedałem i rozliczyłem z właścicielem, została tylko rzeźba secesyjna w alabastrze przedstawiająca portret młodej dziewczyny. Pan G. zaskoczył mnie ogromnie. Zostałem na wstępie poinformowany, że gospodarz wybiera się umierać, że nastąpi to "na dniach", bo trawiąca go choroba jest nieuleczalna i w związku z tym prosi, abym w przyszłości rozliczył rzeźbę z jego synem.
Kompletnie zamurowany nawet nie próbowałem poruszać tematu kwitu komisowego.

Obaj wiedzieliśmy, że zawieramy dżentelmeńską umowę. Stary kwit został na łóżku Pana G.
Nowego kwitu w zaistniałych okolicznościach w ogóle nie wypisywaliśmy.
Poszedłem do domu, Pan G. został i niebawem rzeczywiście umarł...
Gdy przez trzy lata nic się nie działo, zacząłem pytać moich klientów o syna Pana G.
Klientka, która znała obu panów z kontaktów kolekcjonerskich powiedziala, że syn poszedł za ojcem. Też nie żyje, chociaż miał niewiele ponad 30 lat.
Rzeźba została. Natychmiast wycofałem ją z antykwariatu, nigdy nie próbowałem jej sprzedawać.
Czeka cierpliwie do dziś - sam nie wiem na co...
Jest sierotą, która miała rodziców (czytaj: właścicieli, o których mogę coś powiedzieć) ale w smutnych okolicznościach ich straciła.

 

                                                                                                  * * *
 
    Do tej samej grupy sierot antykwarycznych zaliczam dwie grafiki, które wiszą w moim antykwariacie PONAD 20 lat! Są to staloryty angielskie z przełomu XIX/XX w. Wiszą  "na widoku", ładnie oprawione, ale nie chce się na nie nikt skusić, chociaż  kosztują tylko 200 zł. Są tak tanie, że nie mam serca do opracowania ich na stronie internetowej. Też - jak w przypadku alabastrowej figury - wiem czyje są, ale to niczego nie rozwiązuje...
  W latach 90-ych zeszłego stulecia stałym gościem mojego antykwariatu był p. Manfred Sch,, miły, kulturalny człowiek, który był dużo starszy ode mnie i mógł w swoim życiorysie mieć epizod służby w Wehrmachcie. My przyjęliśmy, że tak nie było. Nazywaliśmy go "Porządnym Niemcem". Mieszkał chyba gdzieś blisko Hannoveru, przyjeżdżał często, przywoził dobry towar, zostawiał go w komisie, nieraz coś sam kupował. 
  Życie osobiste miał marne. Żona była od lat chora na schizofrenię, syn (dorosły) odziedziczył po niej jakieś złe geny i był bardzo agresywny, ale p. Manfred był wciąż uśmiechnięty i przyjazny. Ostatni jego pobyt w Szczecinie pamiętam, bo był niezwykły: przyjechał z całą rodziną! Okazało się, że żona i syn wybrali się w tak uciążliwą podróż by pilnować ojca, który za kierownicą bywał już raztrzepany i  niewidzący wielu znaków drogowych. Trochę pobyli, wzięli należne wypłaty i zostawili w komisie dwie  grafiki (zdjęcia załączam niżej) oraz jeden kufel do piwa.
    Nigdy już nie zobaczyłem p. Manfreda, oboje z żoną już z całą pewnością nie żyją, kufel się sprzedał a obie grafiki rezydują na ścianie jako "sieroty" po p. Manfredzie....                     
 
      
 
 
                                                                                                                                      
 
 
 
 
 
 
                                                                                                     * * *
 
    Sieroty antykwaryczne  zaliczane do tych, które rodziców (czytaj:właścicieli) nie mają w ogóle, zajmują miejsce w ostatniej sali antykwariatu (w kącie) i cierpliwie czekają tam na... właśnie: NA CO?
Są to obiekty przynoszone do antykwariatu celem NATYCHMIASTOWEGO sprzedania, jako, że właściciela akurat suszy, albo znalazł ten skarb wyrzucony przez kogoś na śmietnik, albo robi porządek w piwnicy i znalazł tam niespodziewany "antyk zapomniany przez babcię". Są to: liczne kiczowate obrazy, nadłamane ramki, nieudolne rzeźby w drewnie, pojedyńcze sztuki serwisów porcelanowych (najczęściej z uszkodzeniami), pojedyńcze tomy wielotomowych wydań encyklopedycznych z początku dwudziestego wieku, sztućce z ZSRR, lustra, w których nic nie widać,  jakieś duperele, durnostrojki, itp, itd.
  Ci klienci, którzy te skarby przynoszą, są przeogromnie rozczarowani.
Jak to - antykwariat ich nie chce?
Jak to - nie mają żadnej wartości?
Jak to - nie kupujecie?
Że co? Mam to zabrać z powrotem? 
To po to ja się tutaj fatygowałem?
Zostwiam te fanty, a Wy je pewnie sprzedacie z ogromnym zyskiem!!!
   Wychodzą obrażeni, my wstawiamy te podrzutki do 3 sali, czekamy na powrót tych,
którzy je przynieśli, czekamy, czekamy i...nic.
Jeśli kiedyś ktoś o ceny bezpańskich obiektów pyta - mówimy: "20 złotych".
No i najcześciej nikt tego nie kupuje, bo co to za cena w porządnym antykwariacie? To musi być jakaś mina....
No i jest mina, oczywiście.
No i sieroty leżą i sierotami już na zawsze zostają...                                                                                                                               
Smutne.... 
                                                                                                 * * *     
                                                                                                                                                                                                                             
 
Więc czy ja mogę powiedzieć jak Wojtuś z anegdoty przytoczonej na wstępie :  "Ale mamy szczęście, że tak wszyscy razem się spotkaliśmy!"??                                                                                 
 
 

                                                                    Jacek Bukowski                            

 


 

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 1113

Copyright by SMARTNET