Gości online:   5

       

             

    MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

 

Słyszałem o różnych zwiastunach pecha. Czarny kot na drodze, pawie pióra i gwizdanie w teatrze, brak w ubraniu guzika, za który można się złapać, gdy się widzi kominiarza, trzynastka, zwłaszcza, gdy to jest piątek 13-ego - to wszystko tak, to powszechnie jest znane. Okazuje się jednak, ze może też być 

 

Pechowa szesnastka

  

     

    W 1997 r do antykwariatu wszedł młody człowiek i położył na ladzie tubus, z którego wyjął kolorową litografię „Le Jockey”! Pełna dynamiki scena przedstawiała na pierwszym planie dżokeja na koniu, na drugim jego konkurenta, a w tle małe elementy pejzażu z wiatrakiem. W prawym dolnym rogu była data „1899” i monogram w kółeczku. Data była widoczna w odbiciu lustrzanym, to znaczy można ją było odczytać poprawnie po przystawieniu z boku lusterka. Monogram zawierał oczywiście tylko dwie literki, ale wiedziałem kto się pod nimi krył.

           Autorem był genialny post-impresjonista francuski, hrabia Henri de Toulouse - Lautrec, który żył krótko, ba, bardzo krótko, ale treściwie. Gdy umierał w roku 1901 zżarty alkoholem, rozpustą i chorobami, miał tylko 37 lat. Ten brzydki i garbaty mężczyzna obdarzony niezwykłym talentem, życie swe prowadził w zaklętym trójkącie: wódka - dziwki - pracownia malarska. Jeśli się z tego układu wyrywał, to tylko tam, gdzie były jego ulubione tematy: tancerki, akrobaci, konie: na wyścigi i do cyrku.

          Każdy, kto zajrzy na stronę internetową mojego antykwariatu przekona się, jakim malarstwem się handluje na co dzień. Nie ma co ukrywać: Picassa, Lgera, Feiningera, w codziennej ofercie nie ma.  Miałem wszystkich wymienionych artystów, owszem, ale po jednej tylko pracy i pojawienie się takiej oferty w antykwariacie, jest sensacją. Takiego tuza polskiego malarstwa jak Józef Chełmoński miałem wprawdzie 2 razy, w tym jeden obraz olejny w wymiarach 122 x 100 cm, ale nie sądzę, aby to się kiedyś jeszcze powtórzyło. Poza tym takie dzieła same się nie zjawiają w antykwariatach. Trzeba szukać, na nie polować… A tu mi młody człowiek proponuje Toulouse-Lautreca! Pytam więc, ile sobie za niego życzy. Był na to pytanie przygotowany.

„ - Podobno wart jest 16 tysięcy marek niemieckich. Ja chcę 5 tysięcy złotych polskich.” – odparł. Chciał ... 16 %.

          Pojechałem z dżokejem do Berlina, do renomowanego domu aukcyjnego, który znajduje się na Fasanenstrasse (podobno wtedy  najdroższej ulicy Berlina) i który sprzedaje tylko obiekty z najwyższej półki. Ceny wywoławcze się tam zaczynały wówczas od 25 000 DM a często sięgały 2 milionów marek!  Właścicielka obejrzała grafikę i zawyrokowała:

         „To jest warte więcej, niż Pan sądzi. 16 tysięcy, tak, ale franków szwajcarskich  - powiedziała. - Jeśli jest dobre”.

Po chwili przyszło dwóch ekspertów. Jeden uruchomił lupę - badał papier, farby, podpis. Wszystko było ok. Wtedy zbliżył się drugi ekspert i ruchem magika wyciągnął zza siebie jakieś tomisko, paluchem pokazał temu pierwszemu właściwe rozmiary tej litografii, ten pierwszy użył miarki i...  16 tys. franków, 16 tys. marek i 16 % - odjechało w siną dal! Szerokość się zgadzała, wysokość - nie. Zabrakło dokładnie PÓŁ CENTYMETRA!

Dżokej wrócił skąd przyjechał.

Młody człowiek nie zgadzał się z werdyktem ekspertów, a w szczególności z moją decyzją, by litografii po takich zastrzeżeniach nie wprowadzać do handlu. Zwinął ją do tubusa i poszedł w siną dal. Po pół roku bumerangiem wróciła do Szczecina wiadomość, że gdzieś w Polsce, ktoś od kogoś kupił Toulous - Lautrec`a. W szeptanej wiadomości brakowało ceny.

Do dziś nie wiadomo co to było.

Może papier się skurczył? Hmmm…

Może Toulouse - Lautrec uszkodził kamień litograficzny i ostatnie odbitki zrobił krótsze? Ejże… Bzdura!

Może to było genialne fałszerstwo?

Pewne jest tylko jedno: szesnastka też potrafi być pechowa.

                                                                                       Jacek BukowskiJacek BukowskiJ 

 

                                                             

                                    

                                   

 

 

                        Henri de Toulouse - Lautrec     "Le Jockey" (po lewej) i jego lustrzane odbicie (po prawej).   

 

P.S. (r. 2014) Dzisiaj wstawiając ten tekst na moją stronę internetową sprawdziłem w Artprice
                                
najbardziej profesjonalnej witrynie francuskiej dotyczącej cen na rynku sztuki - ile
                                "Le 
Jockey" kosztuje obecnie.
                                
28 grudnia 2011 roku litografia sprzedana została w Nowym Jorku za 43 000 dolarów.
                                
A w tym roku (2014) dwa egzemplarze poszły w Niemczech po … kilkadziesiąt euro!!!
                                
No i to pewnie były te krótsze o PÓŁ CENTYMETRA...
           P.S. (2020 r.)  W felietonie chwalę się, że miałem dwa razy obrazy Józefa Chełmońskiego i wyrażam
                                  powątpiewanie, czy jeszcze kiedyś się to powtórzy. Ha! Powtórzyło się! Dotąd więc
                                 Mistrz Józef Chełmoński zawitał w moim skromnym antykwariacie aż cztery razy
                                  a ja coś czuję, że to nie koniec tych wizyt !!!
                                
                                 

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 2971

Copyright by SMARTNET