Gości online:   5

       

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

 

Kiedy postanowiłem na potrzeby gazetowego felietonu porozmawiać z seniorem szczecińskich malarzy - Henrykiem Boehlke - od razu wiedziałem jaki będzie tytuł tej rozmowy:

 

Pan Heniu i krasnoludki

 

Do maleńkiego mieszkanka na Pomorzanach wybrałem się zaopatrzony w wiedzę dwojakiego rodzaju: doświadczenia wieloletniej znajomości oraz wypis z Encyklopedii Szczecina. Biogram tam umieszczony przypominał, że Henryk Boehlke urodził się w Golubiu w 1920 r. a doświadczenie mówiło, że warto artystę przepytać gruntownie, bo może przy okazji wyjaśni się sprawa krasnoludków...

         Rzecz w tym, że przez długie, długie lata w pracowni malarza (jeszcze w willi na Pogodnie) na poczesnym miejscu tkwiła sztaluga z rozpoczętym - i nigdy nie kończonym - obrazem olejnym o umownym tytule „Trojka”. Było tego parę metrów kwadratowych. Rozhukane konie miały gotowe łby, ale reszta przez lata pozostawała w szkicu stale utrudniając komunikację w pracowni. Twórca na liczne pytania dlaczego nie kończy obrazu odpowiadał niezmiennie to samo: 

 - Ja już swoje zrobiłem. Ty wiesz, jaka to robota zrobić taki duży szkic? Teraz niech kończą krasnoludki. Tylko, że te cholery są strasznie leniwe...

         W mieszkaniu na Pomorzanach okazało się, że w ciągu ostatnich paru lat krasnoludki jednak pracę przy "Trojce" skończyły i można było w bardziej przejrzystej atmosferze pogadać.

JB: Powiedz, co chciałbyś zobaczyć obok swego nazwiska w Encyklopedii?

HB: Wiem co tam zobaczę: że urodziłem się dawno, że studiowałem w Warszawie i Paryżu. (Gdyby moja Matka nie osiadła w Szczecinie, to kto wie, czy w ogóle bym wrócił do Polski...) Przede wszystkim jednak niech piszą, że jestem portrecistą, z tego jestem dumny. Namalowałem w swoim życiu około tysiąca portretów! Zwykłych ludzi, znajomych i nieznajomych, Prezydenta Kwaśniewskiego i jego małżonki, Jerzego Giedroycia, którego poznałem w Paryżu i Jerzego Waldorffa, i naszej gwiazdy operetkowej Ireny Brodzińskiej i ... sam już nie pamiętam czyje.

JB: To ja Ci przypomnę: namalowałeś też pastelowy portret mojej córki, gdy miała (chyba) 20 lat. A jaki manifest artystyczny miałeś na początku swej drogi - co sobie zakładałeś?

HB: Założyłem sobie z góry, że będę malował realistycznie. Dla mnie wzorem miał być Tycjan, Rembrandt, Rubens a nie Picasso, Pollock albo Dali. Nie chciałem niczego przewracać do góry nogami, szukać nowych rozwiązań, bo uważałem i uważam,  że sztuka, prawdziwa sztuka , musi mieć swoje korzenie w historii. Co się robi teraz? Przykleja się do płótna kapsle od piwa, sznureczki, inne duperele, obiera się w Zachęcie ziemniaki, siedzi na klozecie, przywala Papieża sztucznymi kamieniami, a w moim subiektywnym odczuciu to nie jest sztuka.

JB : Częściowo odpowiedziałeś na pytanie, które chciałem dopiero zadać: jak postrzegasz kondycję sztuki współczesnej? Rozwiniesz to?

HB: Kondycja, o którą pytasz jest po części straszna. A przyczyna? Chyba ta, że w Akademiach i na innych studiach zbyt lansuje się  „sztukę nowoczesną”. Prawdziwa sztuka powinna się opierać na dobrych, starych wzorach. Nie znaczy to oczywiście, że młodzi mają naśladować Tycjana czy Rubensa, ale znaczy, że mają mieć wzorce, z których  muszą wpierw naczerpać wiedzy o sztuce, zanim się wezmą za jej rewolucjonizowanie. Sztuka - wiem, to truizm - ma istnieć dla ludzi, a nie dla siebie samej. Żeby służyła ludziom, musi być zrozumiała. Może dlatego podświadomie wybrałem malowanie portretów? No bo co ludziom jest bardziej bliższe od własnego oblicza i wizerunku...?

JB: Zrób maleńkie podsumowanie:  co sprzedałeś, gdzie wisisz?              

HB: Mam się chwalić? Wiszę w Watykanie, wiszę w mieszkaniu Prezydenta Rzeczypospolitej, pana Kwaśniewskiego. Kiedy Prezydentowi pokazywałem portret Jego żony, to myślałem, że mnie zacałuje, tak mu się podobał! A ja tę kobietę bardzo lubię i bardzo cenię. Wiszę w Maisons - Laffitte. Kiedy jeszcze żył Jerzy Giedroyć w naszej TV pokazywano Jego gabinet. I co ja widzę na ścianie? Portret Redaktora mojej roboty! Bardzo mi było przyjemnie.

Wiem, że moje obrazy są w muzeach Szczecina, Szwecji, Niemiec i USA, ale nie wiem, czy wiszą, czy są w magazynach. Z tych wspomnianych tysiąca portretów - część ofiarowałem, ale większość przecież sprzedałem. Ja z tego żyję, mamusia mnie na szczęście kraść nie nauczyła. Więc zarabiam malując portrety i jestem z tego dumny, bo co prawda wielu malarzy coś maluje, ale portrety maluje niewielu. Żeby stworzyć portret,  trzeba mieć dobre rzemiosło, to w malarstwie rzecz prawie najtrudniejsza.

JB: Ostatnie, mało oryginalne pytanie: nad czym teraz pracujesz?     

HB: Nad kolejną wystawą moich prac, a to są wyłącznie pastele, teraz już nic nie robię w oleju. Krasnoludki są coraz bardziej leniwe...

I tak oto u końca poważnej rozmowy z Henryka Boehlke wyskoczył Heniu. Ten dobrze wszystkim przyjaciołom znany, pogodnie usposobiony do świata (a szczególnie do kobiet), pykający fajeczkę i tryskający humorem, Heniu.

A potem jeszcze spotkaliśmy się tylko dwukrotnie (wizyt w szpitalach u coraz słabszego Henia nie liczę).

Przedostatni raz widzieliśmy się na Jego benefisie w szczecińskim Klubie 13 Muz, gdzie dostał ode mnie - oczywiście - figurkę krasnoludka z wiedeńskiego brązu.

Ostatni raz na Cmentarzu Centralnym, gdzie tłumy żegnały Artystę, który ukochał pastele, a oleje zostawił krasnoludkom.

 

 

                                                Portret Agaty Bukowskiej - pastel

                                                HENRYK BOEHLKE 1982 r.  

 

 

 

 

                       Jacek Bukowski

                                                                                                                                                                                                                  

 

   

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 3536

Copyright by SMARTNET