Gości online:   3

       

 

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

Kiedy Szczecin zbierał pieniądze na pomnik Colleoniego, który ostatecznie stanął na Placu Lotników, redaktor REM w Gazecie Wyborczej wyjaśniał, że /cytuję/: „Będą zbierane pieniądze na wykonanie duplikatu kopii pomnika kondotiera...” Tym zabawnie brzmiącym (ale prawdziwym!) sformułowaniem „DUPLIKAT KOPII” zostałem zachęcony do podjęcia delikatnego tematu powtarzalności dzieł artystycznych, w szczególności obrazów i rzeźb. Temat ten powraca jak bumerang w rozmowach toczonych w antykwariatach. Klienci mający do czynienia ze zjawiskiem „rozmnożenia” jakiegoś obiektu, chcą posiąść wiedzę dającą pogląd na to, czy inkryminowane dzieło jest fałszerstwem, kopią, repliką czy kalką... Udzielenie odpowiedzi niekiedy jest sprawą prostą, a niekiedy jest niemożliwe.

 

Kopia, replika czy kalka?

 

Kiedy na początku lat 90-tych, gdy wschodnia granica Polski przypominała sito, do mojego antykwariatu wchodził Rosjanin i kładł na ladzie pięć najsłynniejszych marynistycznych obrazów mistrza Iwana Ajwazowskiego pachnących świeżą farbą i z mokrym werniksem, sytuacja była jasna: kopie. Ja o tym wiedziałem i Rosjanin wiedział. Żeby jednak wiedział późniejszy właściciel, obraz powinien zawierać przed sygnaturą skrót „cop.”  lub ”kop.” lub „c”.  Jeśli tego skrótu wykonawca nie umieszczał, a kopia była co do centymetra tożsama z oryginałem - mieliśmy do czynienia z falsyfikatem, plagiatem, a to już nie jest tematem tego felietonu. W tym miejscu warto tylko dodać, że studenci Wydziału Malarstwa wszystkich akademii obowiązkowo muszą wykonywać kopie dzieł wielkich mistrzów w ramach swych studiów. To fantastycznie uczy rzemiosła. Gorzej, że wiele z tych kopii żyje potem własnym życiem i trafiając do antykwariatów sieje niemałe zamieszanie.

         Jeśli śledzili  Państwo drastyczną miejscami dyskusję o artystycznej i materialnej wartości kolekcji malarstwa włoskiego i polskiego będącej częścią daru rodziny Porczyńskich dla Polski, to niewątpliwie musiała uderzyć Państwa niezliczona ilość „kopii warsztatowych” lub „replik” nabytych przez darczyńców w dobrej lub złej wierze. Wielcy mistrzowie baroku i renesansu niejednokrotnie otrzymywali od swych możnych i bogatych zleceniodawców polecenie wykonania drugiego (lub trzeciego itd.) egzemplarza dzieła, które im się spodobało. Taką replikę niekiedy wykonywał sam mistrz, a niekiedy (nieraz znacznie) wyręczał się on pomocnikami i uczniami ze swego warsztatu. Replika taka nosząca wszelkie cechy dzieła autorskiego i zwana właśnie „kopią warsztatową” najczęściej jednak kryła w sobie małe niespodzianki: a to była o 2 cm większa od oryginału, a to odcień tła miała bardziej głęboki, a to piąty anioł z prawej strony miał twarz... zamawiającego obraz  itd. itp. Takie właśnie wskazówki samych autorów pozwoliły dr Morce udowodnić, że Karol Porczyński  obdarował Polskę kolekcją kopii, nie zawsze najwyższego lotu...

         Całkowicie innym tematem będą - w czasach nam znacznie bliższych od renesansu i baroku - próby eksploatowania przez malarza tematu, który mu się nadzwyczaj udał. Eksploatowania zazwyczaj w celach merkantylnych i zazwyczaj bez umiaru. Żadne studiowanie literatury fachowej, pamiętników rodziny czy notatek samych malarzy, nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie: ile płócien zatytułowanych „Ułan i dziewczyna” namalowała spółka autorska Jerzy i Wojciech Kossakowie? Sama ich ilość na rynku sztuki uniemożliwia  ich sensowną sprzedaż, nie mówiąc już o artystycznej randze tych płócien. A „Polowanie w Nieświeżu”  Antoniego Fałata? Mistrz machnął kilka replik (chyba osiem), trochę tylko zmieniając ustawienie lub ilość postaci myśliwych, a fałszerze i kopiści pomnożyli  to jeszcze przez 3, albo i 5. W specjalnym felietonie opowiem kiedyś, jak parę lat temu jedną z tych (fałszywych) kopii sprzedawano w Szczecinie.

          No dobrze, a co to jest kalka? Na to pytanie odpowiem opisując zdarzenie, którego opowiedzenie jest właściwym celem niniejszego tekstu.

         Mam przyjaciela, który mieszka w Danii od wielu lat i jest wybitnym kolekcjonerem sztuki współczesnej. Naprawdę WYBITNYM. Bywało, że muzea wypożyczały jego obiekty na swe wystawy. Kiedyś nabył on w moim antykwariacie dobry obraz współczesny (który wyszedł spod szczecińskiego pędzla) i zainteresował się osobą autora. Przy ponownej wizycie w Szczecinie złożył wizytę w atelier twórcy i nabył drugie dzieło.

         Po jakimś czasie ja odwiedziłem go w Kopenhadze, w jego domu będącym jednocześnie siedzibą wspaniałej kolekcji. Kupiony w moim antykwariacie obraz wisiał wśród innych obiektów na ścianie, a ten nabyty bezpośrednio w pracowni stał smętnie bez ramy w kącie.

- Co to ? – spytałem.

- Kalka – odpowiedział gospodarz.

- Jaka kalka ? – drążę dalej.

- Wyobraź sobie, gdy ostatnio byłem w Szczecinie zrobiłem spacer po galeriach. Otóż w jednej z nich - co ja widzę? Mój obraz! Ten kupiony w atelier artysty: kropka w kropkę ten sam, te same barwy, ten sam wymiar, nawet podpis w tym samym miejscu... Kalka! Po prostu kalka. Jeden się sprzedał, to trzeba było namalować drugi, jak ten poszedł to pewnie trzeci i Bóg wie ile jeszcze zeszło z tej taśmy autora IDENTYCZNYCH... Zgroza!

- No i co? – zadałem mało inteligentne pytanie.

- Ano nic. Tego autora już nie kupię oczywiście. Myślę jak zwrócić ten obraz, bo straciłem do „twórcy” serce.

          Utrata tak dobrego klienta i utrata miejsca w naprawdę wyśmienitej kolekcji, to bardzo wysoka cena, jaką zapłacił szczeciński malarz za własną kalkę, albo raczej - za kopiowanie siebie samego.

 

 

 

Jacek Bukowski

 

  

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 4327

Copyright by SMARTNET