MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM /30/
MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM /30/MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM /30/ MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM /30/
MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM
Wydaje się, że żyjemy w czasach, które w przyszłym tysiącleciu będą się nazywać „epoką telewizyjną”, można by się więc spodziewać, że każda dziedzina życia, każda branża, każdy rodzaj ludzkich zainteresowań, ma swe odbicie w istniejących programach telewizyjnych. Problematyka antykwaryczna też powinna mieć swój kącik. Niestety tak nie jest.
Antyki w telewizji
Pewnego kwietniowego dnia w 1994 roku rozdzwoniły się u mnie telefony: „Oglądaj dwójkę! Szybko!” – informowali bliżsi i dalsi znajomi. Włączyłem program drugi TVP. Okazało się, że emitowano bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi program zatytułowany: „Antykwariat”. W miarę oglądania serce rosło. Na ekranie sami fachowcy: prof. dr Andrzej Ryszkiewicz, historyk sztuki, wieloletni dyrektor Instytutu Sztuki PAN w Warszawie, wybitny autorytet, autor wielu opracowań z zakresu historii sztuki i dziejów jej twórców, autor szeregu not w epokowym „Słowniku Artystów Polskich”; Andrzej Ochalski, wydawca i aukcjoner, szef i twórca Domu Aukcyjnego „Unicum”, twórca prestiżowych warszawskich aukcji antykwarycznych; w końcu sam mistrz Franciszek Starowieyski, artysta znany, erudyta znakomity i dodatkowo kolekcjoner zakochany w uroku dawnego przedmiotu, niekoniecznie dzieła sztuki. (Pamiętam jak na początku lat osiemdziesiątych z przyjemnością wzmacniałem zbiory pana Starowieyskiego katalogami rzemiosła oraz wspaniałymi blankietami rachunków, będącymi przeglądem możliwości (i piękna) XIX-wiecznej grafiki użytkowej.)
Gdy do zrobienia programu telewizyjnego zabrali się tacy fachowcy, efekt mógł być tylko jeden: znakomity! Tym bardziej, że od strony warsztatu telewizyjnego wszystko było w jak najlepszym gatunku: montaż, tempo narracji, kadrowanie, scenariusz... Zabrakło tylko w tym programie jednego: informacji, kiedy należy oglądać następne odcinki? Tej informacji być nie mogło, bo okazało się (sprawdziłem u źródła, w TVP), że „Antykwariat” to efemeryda! Gdzieś, kiedyś, nagrana na Kole, największym warszawskim pchlim targu, tzw. „zajawka”, lub jak kto woli „pilot” ewentualnego serialu, który niestety nie wszedł nigdy do realizacji, albowiem jakiś ważny decydent stwierdził, że to nie będzie dla TV żaden interes, że będzie miał zapewne słabą oglądalność.
A w naszej telewizji słowo „oglądalność” to święta krowa! Nietykalna!
Więc pozostało po staremu: nie mamy w polskich programach telewizyjnych żadnego kącika dla kolekcjonerów, żadnej audycji dla miłośników antyków i dawnego rzemiosła artystycznego, żadnego poradnika w tym względzie. Nic.
A jak to wygląda gdzie indziej?
Przed dziesięciu laty oglądałem w Austrii (po paru latach w telewizji bawarskiej, a ostatnio także w Szwecji) program, który można po polsku nazwać: „Powiedz mi co mam”. W studiu telewizyjnym siedzi dwoje zaproszonych ekspertów: jeden wybitny fachowiec z dziedziny historii sztuki i jeden doświadczony antykwariusz. Do studia przybywają telewidzowie ze swoimi skarbami. Dziś np. z obrazami, za miesiąc ze srebrami, za dwa z rzeźbami itd. Przed kamerą ekspert ocenia przyniesiony obiekt z punktu widzenia historii sztuki (posiłkując się często informacjami od właścicieli dotyczącymi proweniencji przedmiotów), a antykwariusz dokonuje oceny materialnej obiektów i ich szans na sprzedaż. Ileż pożytków z takiego programu! Właściciele przyniesionych przedmiotów gratis dowiadują się co posiadają, jaka jest tego wartość, jak przechowywać, konserwować itp.
W Anglii poszli dalej: spotkania właścicieli obiektów z ekspertami odbywają się tuż przed aukcjami i po ocenie fachowców obiekty natychmiast lądują na aukcji błyskawicznie weryfikując wydaną przez ekspertów wycenę. Skąd wiem, jeśli nigdy w Anglii nie byłem? Stąd, że byłem konsultantem 29 odcinków telewizyjnych „Opowieści antykwarycznych” zrealizowanych przez … telewizję angielską. W tych audycjach pokazano właśnie mechanizm konsultacji eksperckich. Nasza telewizja w swej niespotykanej łaskawości zakupiła ten cykl i wyemitowała. Mile łechtało moją próżność, gdy widziałem na ekranie: "Konsultacja - Jacek Bukowski", ale jeszcze wiekszą przyjemność dawała mi nadzieja, że wreszcie coś się ruszy i na naszym telewizyjnym podwórku. Nic z tego, TVP puściła serial raz - i spasowała.
Telewidzowie oglądający wspomniane programy nie ruszając się z fotela mogą ocenić podobne obiekty posiadane w domu. Programy te nagminnie oglądają także właściciele antykwariatów i galerii, pracownicy muzeów i różnej maści handlarze sztuką i antykami. Wiadomo dlaczego: każdy poszerza swą wiedzę gratisowo korzystając z wykładów ekspertów!
To wszystko ma niewyobrażalny wpływ na rynek! W Szwecji od czasu wprowadzenia tej audycji w telewizji ceny na perskich rynkach i lokalnych aukcjach wzrosły znacząco, w tej chwili trudno coś kupić po cenie okazyjnej. Zadziałał efekt psychologiczny: jeśli w telewizji mówią, że pokazywane przedmioty są takie cenne, to znaczy, że i moje (myśli przeciętny telewidz) też tyle muszą kosztować... Więc telewidz albo cieszy się , że ma coś dobrego w domu i w efekcie gotów jest płacić na rynku ceny zbliżone do tych, które poznał w publicznej audycji, albo łapie swój skarb i pędzi do najbliższego antykwariatu, by go korzystnie sprzedać...
Czy można było wymyślić mechanizm bardziej nakręcający rynek antykwaryczny i rynek sztuki?
Czy przy naszej stagnacji nie jest to przypadkiem zbawienna recepta na rozruszanie koniunktury?
Może i jest, ale dla bossów naszej TV kupujących telewizyjne „formaty” najważniejsza jest przecież OGLĄDALNOŚĆ!
I żaden felieton tej sytuacji nie zmieni, bo kto z tych telewizyjnych majstrów czyta dziś felietony?
Jacek Bukowski
P.S. Ten felieton pisałem w 2002 r. Minęło 10 lat. Co się zmieniło?
- Prof. Andrzej Ryszkiewicz - nie żyje.
- Franciszek Starowieyski – nie żyje.
- Andrzej Ochalski prowadzi inny Dom Aukcyjny.
- Audycji o rynku antykwarycznym i kolekcjonerstwie w telewizji oczywiście nie ma.