Gości online:   9

       

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

Dziś zamierzam naskrobać parę słów o - za przeproszeniem - mieszkalnictwie. W obszernym kompleksie znaczeń ukrytych za tym nowo-dziwo-słowem, jest też miejsce na modę, lub, jak kto woli, ducha epoki lub znak czasu. W latach 50-ych ubiegłego wieku w ślad za lubianą piosenkarką Marią Koterbską cały naród marzył i śpiewał o „małym mieszkanku na Mariensztacie”, a później rozhuśtani serialem „Dynastia”, wiadomościami o siedzibach nuworyszy w Polsce i Rosji - ludziska dostali inny wzorzec: pałac! Opowiem Państwu jak

 

Kupiłem pałac za 5 zł!

 

Zaczęło się wszystko od Krzysztofa Pendereckiego. Gdy Polska była jeszcze głęboko siermiężna, a „Wprost” nie tylko nie drukowało listy najbogatszych Polaków, ale wręcz jeszcze nie istniało, mówiło się, że Penderecki jest owym najbogatszym rodakiem, czego wyraźnym dowodem pozostawał pałac w Lusławicach. Sam czytałem artykuły i wywiady, najczęściej zatytułowane: „Pan na Lusławicach”. Dużo w nich było podziwu, ale i dużo - niestety - nie ukrywanej zazdrości, by nie powiedzieć zawiści.

Potem, gdy komuna przędła coraz słabiej, była wieloletnia i totalnie nieudana, pospieszna akcja przekazywania w ręce prywatne zamków, pałaców i innych zabytkowych siedzib, które Ministerstwo Kultury chciało chytrze sprywatyzować, by zostały podniesione z wieloletniej ruiny środkami nowych, prywatnych  właścicieli, a nie ostatnimi groszami z ministerialnej, pustawej kasy. Jak zwykle w takich sytuacjach wiele budowli przeszło w ręce „krewnych i znajomych króliczka”. Szacuje się, że ponad 80% tych obiektów trzeba było ponownie przejmować przez Państwo, z uwagi na ich dalszą dewastację lub niewłaściwe użytkowanie. 

No, a jeszcze potem przyszły nowe czasy i nowe obyczaje…  Pamiętają Państwo jak dwóch szczecińskich radnych nabyło pałac w Rybokartach (chyba?) a szef NSZZ „Solidarność Rolnicza” ni z gruszki, ni z pietruszki stał się właścicielem pałacyku w Leśnie Górnym? Dziennikarze wszystkich gazet tak długo trzęśli sprawą, aż wytrzęśli niedoszłych pałacowiczów z ich nowych nabytków. Mieli oni (pałacowicze, nie dziennikarze) pecha: wybiegli przed orkiestrę, za szybko wzięli sprawy w swoje ręce. Gdyby poczekali z rok, dwa, do czasu, gdy naród się już oswoi z uczciwie zarobioną fortuną Kulczyka lub niespodziewaną (ale trefną) karierą finansową ArtB (też z pałacem w tle) - nikt by się ich chyba nie czepiał. Bo potem upałacowienie narodu poszło już szybciutko…

Tu przerwę wywód historyczny, by znaleźć punkt styczny miedzy tytułem stałym moich felietonów, a dzisiejszym tematem. Otóż nowi nabywcy pałaców właśnie w galeriach i antykwariatach szukają wyposażenia i stąd widać jak na doni panoramę nowych nadań, nabytków i włości. Kupowano u mnie obiekty dla pałaców w Maciejewie, Piaskach (obu kupionych i wyremontowanych przez spółki z kapitałem zagranicznym), pałacu pod Piłą (od razu 10 mebli), pałacu w Buku, nabytego przez Książnicę Szczecińską, dwóch pałaców słynnego Stanisława P., co to kiedyś był taksówkarzem... Dwukrotnie też przyjąłem zamówienie na wyposażenie pałaców dopiero remontowanych, lecz zanim doszło do ich otwarcia - interes się skichał, bo nowi właściciele zbankrutowali, lub pałac wymknął im się z rąk…

Jak dobrze pójdzie, to niebawem sam u siebie zacznę kupować wyposażenie do własnego pałacu. Podobno bowiem nabyłem piękny pałacyk klasycystyczny mieszczący się tuż obok siedziby mojej firmy, przy ul. Wojska Polskiego 164. Piszę „podobno” bo sam nic o tym nie wiem, ale ludzie na mieście gadają, a oni zawsze wszystko wiedzą najlepiej.

Najpierw moja Mama przyszła z miasta jakaś taka naburmuszona. Okazało się, że ma pretensję, iż tak ważną sprawę się przed nią ukrywa, a ludzie na ryneczku przy Reymonta mówią, że: „… ten Bukowski tak się dorobił, że kupił pałac i w ogóle…”

Potem żona poszła na spacer z psem i spotkała inną psiarę. Obie panie gaworząc mijały ów pałac. Żona dla podtrzymania rozmowy niebacznie odezwała się:

- Ciekawe, dlaczego zlikwidowali tu przedszkole? Żeby budynek stał dwa lata pusty? I kto to kupił?

-  Jak to?! – wybuchnęła dziwnie usztywniona znajoma – przecież to Państwo kupili!

Jakoś już więcej obie panie razem na spacery z psami nie chodzą…

 

Minęło parę miesięcy. Był wietrzny dzień, a ja stojąc na ulicy przy samochodzie coś komuś płaciłem za przywiezione meble i zanim zdążyłem schować pieniądze do kieszeni, wiatr wyrwał mi banknot 50 -tysięczny ze Staszicem i uniósł za płot pałacu. Zbyt mała to była kwota, by chciało mi się forsować płot najeżony żelaznymi szpikulcami. Z okna mojej willi widziałem, że leżał tam jeszcze długo. Jak się tak nad tym zastanowić, to może mam pewne podstawy do roszczeń wobec tego pałacu…

 Chciałem zakończyć ten felieton stwierdzeniem, że podoba mi się hasło tamtych lat: „Żeby Polska rosła w siłę, a Carringtonom żyło się dostatniej!”

Muszę jednak skończyć inaczej. Muszę młodszym Czytelnikom wyjaśnić, że 50 000 zł ze Staszicem na awersie, w pierwszych latach 90-ych, to dzisiejsze…5 zł.

I to by było na tyle w sprawie mieszkalnictwa.

  

Jacek Bukowski 

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 3110

Copyright by SMARTNET