Gości online:   3

       

 

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

Ostatnio w Internecie krążył dobry dowcip będący ekspresową lekcją ekonomii.

Do cienko prosperującego hotelu w małej mieścinie wpada niespodziewany klient, dowiaduje się, że pokój kosztuje 100 Euro, rzuca banknot na ladę recepcji i znika w głębi hotelu, by obejrzeć pokój. Hotelarz daje banknot recepcjoniście z poleceniem, by szybko zaniósł go do hydraulika, który ostatnio naprawiał łazienki, a nie dostał od hotelarza zapłaty za tę naprawę z braku tzw. „płynnej gotówki”. Hydraulik natychmiast po otrzymaniu zapłaty oddał dług sąsiadowi, właścicielowi sklepu z artykułami metalowymi, gdzie wisiał właśnie 100 Euro za narzędzia, sklepikarz pobiegł do prostytutki, od której ostatnio dostał za darmo, bo miał potrzebę, a nie miał forsy, natomiast dama pobiegła oddać dług hotelarzowi, który już dwa razy wynajął jej lokum na krechę. I właśnie w momencie, gdy kobieta położyła banknot na ladzie recepcji – pojawił się ponownie klient hotelu, oświadczył, że obejrzany pokój jest do bani, złapał swoje 100 Euro i tyle go widzieli…

Nie ma klienta, nie ma jego pieniędzy, nie było usługi a pół miasteczka oddłużone!

Z tej historii wynika (może bałamutnie, ale jednak), że w handlu i usługach nie chodzi o „złapanie króliczka” (czytaj: szybkie dorobienie się grubszej fortuny), tylko chodzi o „gonienie go”, czyli wspólne działanie wielu ludzi obracających tym samym pieniądzem, który wciąż ucieka!

Powstaje pytanie: czy w handlu antykwarycznym też chodzi o

 

Gonienie króliczka?

***

 

Do antykwariatu weszło pół klienta.  Mały człowieczek, niepozorny, szary, biednie ubrany, taki, co to samym swym wyglądem oznajmia: ja nic nie kupię, zaszedłem tu przez pomyłkę, ale jak już jestem, to się rozglądnę i zaraz pójdę. Sunął płynnie przez salę, wolniutko i niepewnie, aż raptem zatrzymał się przy trzech - równie małych jak on - krzesełeczkach eklektycznych z końca XIX wieku. Stały już w sklepie pięć lat, nikt ich nie chciał, bo były nietypowo małe i czarne, a to dziś kolor mebli niemodny. Krzesełka najpierw kosztowały (jak większość krzeseł w antykwariatach) 400 zł za sztukę, ale teraz  była na nich cena  200 zł i duży napis: „Przeceniono o 50 %”.

- To ja wezmę jedno krzesełko – znienacka oznajmił klient, wprawiając wszystkich w pełne zdumienie.

- Zanieść Panu do samochodu? - zaoferował się poruszony sprzedawca.

- Nie, nie mam auta. Sam zaniosę do domu. - padła odpowiedź.

Gość podszedł do mnie, by zapłacić, ja już położyłem palce na kasie fiskalnej, by zarejestrować transakcję, gdy kątem oka zauważyłem co klient wyłożył na ladę.

Wyłożył mianowicie dwa banknoty 10-cio złotowe…

- Proszę Pana! - powiedziałem -  Krzesełka kosztują nie 20 zł, ale 200 zł. Widział Pan gdziekolwiek na świecie krzesła po 20 złotych?

 A, to pomyłka.. – oznajmił mały pan, sprzątnął z lady dwa papierki i poszedł sobie z miną nieco nadąsaną, oraz przeświadczeniem, że ktoś go tu robi w konia... 

Nie jest wykluczone, że odtąd będzie konsekwentnie gonił króliczka: będzie szukał krzesełek po 20 zł.

                                                                                         ***

 

Mój stolarz, pan Darek, znakomity mistrz w swoim fachu i z całą pewnością najlepszy politurnik w Szczecinie, niekiedy jeździ ze mną na aukcje do Niemiec lub do Szwecji. Służy radą przy zakupie mebli i pomocą przy ich transporcie. Powoli wciąga się w aukcyjną atmosferę, kupił już samodzielnie kilka razy meble i obrazy, były to zakupy opłacalne.

Kiedyś podkusiło go, by na aukcji w Berlinie nie kupić, lecz sprzedać. Konkretnie sprzedać stary stół, który nie był wart jego pracy. Zauważył, że w Auktionshaus Dannenberg sprzedają się także meble w stanie złym, że ktoś to kupuje, więc czemu by nie spróbować? Wprawdzie to aukcje, na których przy obiektach jest napisane „oL” (Ohne Limit), czyli nie ma na nich cen wywoławczych i żadnych limitów, ale stół, to stół, coś musi kosztować. Zabraliśmy stół jadąc na kolejną aukcję, Dannenberg go przyjął, sprzedał, podczas następnej wizyty wypłacił panu Darkowi należność.

Panienka za kasowym okienkiem raźnie i długo się szelemonciła, drukowała jakieś kwity, dawała je panu Darkowi do podpisania, znów coś drukowała… Po odliczeniu od ceny sprzedaży 20% marży handlowej aukcjonera, potem innych VAT-ów i podatków -  nastąpiła wreszcie wypłata.

Stałem obok, widziałem. Pan Darek dostał za stół… 8 euro!

Nie ma się co śmiać i nie ma to tamto!

Ordnung niemiecki muss sein! Baczność! Sprzedano? Jawohl! Wypłacono? Jawohl! Spocznij, odmaszerować! 

 

***

 

Zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę.

- Antyki Bukowski, słucham?

- Cześć! – w słuchawce rozpoznałem głos kolegi, antykwariusza M.

- Cześć! Z czym dzwonisz?

- Słyszałem, że ostatnio sprzedałeś dużego Chełmońskiego? Chcesz następnego? Tylko ostrzegam - ogromny!

- Oczywiście, że chcę! - podjąłem negocjacje - A co to?

- Duży olej, 170 x 70 cm, Kozacy na postoju, wymieniany w literaturze o Chełmońskim, przywieziony zza granicy.

Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Taki obraz chyba 2 lata temu kupili za granicą (w Bambergu?) nasi rodacy i przywieźli do Polski, by „nieco” zarobić. Proponowali mi go za 1 500 000 zł. Potem wystawiali go z tą ceną w Warszawie, ale się nie sprzedał… No, to chyba teraz kosztuje mniej - kombinowałem w myślach, a głośno spytałem:

 - A jaka jest cena?

 - Właściciele chcą 1 800 000 złotych - poinformował mnie kolega.

 - Ile? - prawie krzyknąłem -  Milion osiemset?  2 złote!

 -  Jakie 2 złote? Co ty gadasz? – zdenerwował się mój rozmówca.

 - Och, to nie do Ciebie! Podałem klientowi cenę, jaką ma zapłacić…

 - To ty masz w antykwariacie obiekty za 2 złote? – spytał M.

  - Oczywiście - odparłem - szkiełka kryształowe do starych  lamp wiszących…

  - Aha.. hmmm… To cześć! – kolega stracił chyba zainteresowanie naszą transakcją.

  - Cześć!

 

Bardzo możliwe, że tego dnia kolega M. wykonał jeszcze kilka podobnych telefonów.

Wszak trzeba gonić króliczka…

   

Jacek Bukowski  

 

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 2726

Copyright by SMARTNET