Gości online:   4

       

 

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM 

 

 

Załóżmy taką hipotetyczną sytuację: w teleturnieju „Milionerzy” pada pytanie: „- Jaki w tej chwili mamy sezon?”  Na ekranie 4 możliwe odpowiedzi: „Sezon jesienny”, „Sezon na grzyby”, „Sezon na leszcza”, „Sezon aukcyjny”. Zawodnik, który pół godziny wcześniej był na ulicy wie, że jest jesień, ale publiczność zapytana o zdanie (składająca się przecież z osób, które mają nadmiar czasu) odpowiada zdecydowanie: sezon na grzyby. Więc skołowany zawodnik dzwoni do przyjaciela i znów ma pecha:  przyjaciel jest namiętnym graczem giełdowym, nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że jest „sezon na leszcza”, bo „byki” dawno z polskiej giełdy uciekły i jej mizerotę wyznaczają dziś raczej „leszcze”. A gdyby zawodnik zatelefonował do mnie - też dałbym zdecydowaną, ale inną odpowiedź: jest jesień, trwa pełnia sezonu aukcyjnego. To jest więc

 

 

Sezon dla milionerów

 

 

Aukcji (profesjonalnych i dobroczynnych) jest w tej chwili w Polsce i w całej Europie tak dużo, że nie ma sposobu, by je policzyć.  Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że aukcja - aukcji, nie jest równa w wielu wymiarach. Są bardzo ekskluzywne i drogie, są  tanie, ale słabiutkie, są takie, gdzie nam nie pozwolą licytować bez złożenia wadium (chyba, że już tam mamy odpowiednią renomę), są demokratyczne i dostępne dla wszystkich, są w końcu aukcje (coraz popularniejsze), w których licytować można wyłącznie przez internet, więc kupuje się kota w worku, bez organoleptycznych oględzin. No i - to też trzeba wiedzieć - są w różnych krajach różne sezony aukcyjne.

 Są kraje w Europie, w których przez całe lato albo w ogóle nie organizuje się żadnych aukcji pozwalając klientom odpocząć od emocji i wydatków, albo organizuje się ich niewiele. Tak jest np. w Skandynawii, gdzie latem odbywają się tylko nieliczne aukcje lokalne, wręcz na wsiach (np. w Danii) i nieliczne aukcje wysokiego lotu, tzw. „kvalitet” (np. w Szwecji). Wiele internetowych stron najbardziej popularnych domów aukcyjnych informuje o przerwie wakacyjnej, ale jednocześnie zamieszcza terminarz aukcji jesiennych, żeby potencjalny klient mógł sobie zaplanować zarówno wolny czas, jak i … fundusze. Z nastaniem jesieni bowiem, wszyscy przystępują z nowymi siłami do aukcyjnych bojów.

W Niemczech i Austrii wielkie i renomowane domy aukcyjne nie zawieszają latem działalności, trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby np. słynne Dorotheum w Wiedniu nie chciało wykorzystać letniego natłoku turystów. W mojej skrzynce mailowej również w lecie pojawiają się imienne zaproszenia na letnie aukcje w Niemczech.

Ale jesienią ilość aukcji wzrasta gwałtownie, gdyż bardzo prestiżowe firmy (np. Villa Grisebach w Berlinie czy  Schloss Ahlden) organizują swe aukcje tylko dwa razy w roku - wiosną i jesienią właśnie. Częściej nie można  liczyć na obecność klientów odpowiedniej rangi. Gdy byłem dwukrotnie na aukcjach w Villa Grisebach połowę (!) gości stanowili przybysze ze Stanów, Londynu, Paryża itd., a ceny, przy których to wytworne towarzystwo niedbale podnosiło ręce do góry, były oszałamiające! 100 000, 500 000, 1 000 000  (w dowolnej walucie) słychać było często!

Konkurencyjne domy aukcyjne (np. w Berlinie Galerie Bassenge) tak wszystko zgrywają organizacyjnie, aby ci wybitni klienci, którzy przyjeżdżają do Grisebach, mogli jednego dnia uczestniczyć przynajmniej w dwu aukcjach, żeby i do nich wpadli po jakieś drobniejsze, ale zacne zakupy. Nigdy nie byłem w Londynie, ale słyszałem, że i tam powoli przyjmuje się ten zwyczaj korelowania terminów aukcji uwzględniających obecność majętnej publiczności na kilku aukcjach „sąsiadujących”. Jeżeli najlepsze domy aukcyjne Europy wystawiają za oceanem na specjalnych pokazach najdroższe perły z nadchodzących aukcji po to, by majętni kolekcjonerzy je osobiście obejrzeli, dotknęli, powąchali, potem przyjechali na aukcję np. do Berlina i się kulturalnie pobili o np. rzadkiego Feiningera, to nie można zlekceważyć ich obecności, powinni zostawić też u nas jakieś drobne kilka milionów - myślą aukcjonerzy drugiego sortu.

No i potem są np. takie wyniki: w sezonie aukcyjnym 2011/2012 w Auktionshaus Nagel w Stuttgarcie zdarzyło, się, że

- obraz (54 x 80 cm), którego autorem był (tylko być może, dzieło nie jest podpisane, jest tylko „przypisane” autorowi) Gillis Mostaert (1534 - 1598) przy cenie wywoławczej 8000 Euro, poszło za… 223 000 Euro!!! Nawet nie umiem policzyć ile to jest % przebicia! 2800%?

- chińska butelka „moon” (fakt, że bardzo rzadka, ale tylko przecież butelka!) wys. 35 cm, Bianhu, Qianlong, miała estymację 50 000 Euro, sprzedała się za… 1 330 000 Euro.

Fajnie…

 

Gdzie nasi polscy milionerzy mogą w najbliższym czasie wydać parę złotych? Odpowiedź jest prosta: na aukcjach w Warszawie (adresów i terminów należy szukać na stronie artinfo.pl).

W Krakowie i Gdańsku też są oczywiście aukcje, ale to -  niestety - jest  już ten wspomniany wcześniej drugi sort. Milionerzy mogą tam nie znaleźć obiektów za 1 000 000 Euro.

A w Szczecinie?

Akcje charytatywne się - owszem - zdarzają, szczególnie w okolicy Bożego Narodzenia i karnawału, ale żadnej poważnej, cyklicznej imprezy aukcyjnej nie ma i pewnie długo jeszcze nie będzie.  Leżymy na uboczu polskiej mapy, nikomu tu do nas nie jest blisko, kto więc na tych aukcjach sztuki i antyków w Szczecinie by kupował? Niemcy? Bez żartów proszę, zachodni Niemcy mają setki aukcji u siebie, wschodni zaś raczej nie mają środków, przyjeżdżają do nas po tańszą żywność. Nasi szczecińscy milionerzy? Hmmm…

W 2010 r. pierwszym (i jak dotąd chyba jedynym) zdobywcą głównej nagrody w teleturnieju „Milionerzy” został sympatyczny młody szczecinianin p. Krzysztof Wójcik. I to jest jedyny milioner w Szczecinie, o którym coś oficjalnie wiadomo. Żal mi chłopa, bo skoro żadnej aukcji w Szczecinie nie ma, to gdzie on wydaje swoje pieniądze?

 

Jacek Bukowski 

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 5775

Copyright by SMARTNET