Gości online:   3

       

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

Zawód antykwariusza wydaje się być poważny, niepodatny na wydarzenia wesołe, dowcipne, śmieszne. Antykwariuszowi - myślą niektórzy - bliżej do grabarza, niż do kabareciarza. A guzik prawda. Niekiedy i w tej działalności słychać 

 

Śmichy-chichy (I)

 

Do antykwariatu weszła Szefowa.

Zgodnie z porzekadłem ludowym o pańskim oku, co to konia tuczy, zlustrowała wzrokiem całość dwóch pomieszczeń, bo przecież należy mieć wszystko pod kontrolą, nawet drobiazgi. Właściwie drobiazgi powinny być pod kontrolą permanentną, jeśli przywołać myśl znaną i jakże słuszną: „Nie lekceważcie drobiazgów, bo z drobiazgów składa się doskonałość, a doskonałość nie jest drobiazgiem.” Mówią, że to myśl samego Michała Anioła, ale mnie na przedmiocie „logika” (którego w dzisiejszych szkołach - niestety -  już nie ma) uczono, że myśl tę propagował prof. Tadeusz Kotarbiński w „Traktacie o dobrej robocie” i z tym tuzem myśli to powiedzenie na zawsze kojarzę.

Lustracja szefowej właściwie prawie niczego złego nie wykryła. Prawie…

„- Panie Pawle – powiedziała Szefowa, zwracając się do sprzedawcy - tu lata jakiś upierdliwy trzmiel. Czy może Pan go trzasnąć?”

„ - Oczywiście! - odpowiedział zawsze uczynny pan Paweł - Już się robi!”

Po czym wziął ręcznik i jak nie trzaaaaaaśnie!

Poszedł w  drobne kawałki 6-cio osobowy, przedwojenny, porcelanowy serwis znanej wytwórni Hutschenreuther.

Trzmiel przeżył.

 

                                        * * *


 

 

Na zimowej aukcji w Lund było nudnawo i sennie. Trzeba jednak było czekać jeszcze z dwie godziny, bo pod koniec katalogu wypatrzyłem dwa niezłe obrazy. Gdy po drodze doszło do licytacji prawie nowego pianina - nadstawiłem uszu, byłem ciekaw, jak wygląda rynek instrumentów w Szwecji, skoro w Polsce leży całkowicie. Zaczęli licytację od 1500 koron,  czyli od 750 zł. Konia z rzędem temu, komu w Polsce uda się kupić prawie nowe pianino za 750 zł. Byłem pewien, że licytacja wartko potoczy się w górę. Potoczyła się, ale wolno i…w dół! Nikt instrumentu nie chciał, mimo, że aukcjoner dwoił się i troił i wciąż cenę obniżał. Gdy był w okolicach 200 koron - znudziło nas. Mimo ostrej zimy na zewnątrz, postanowiliśmy się przejść i wrócić za godzinę.

Właśnie byliśmy przy drzwiach wyjściowych, gdy sala gruchnęła gromkim śmiechem. Dokładnie rzec ujmując - gromkim rechotem.

- Z czego się śmieją? - spytałem kolegę od lat mieszkającego w Lund.

- Śmieją się z tego idioty z pierwszego rzędu, który nie wytrzymał i kupił to pianino za 10 koron! - wyjaśnił rozbawiony kolega Adam.

 - No, to co w tym śmiesznego? - zaoponowałem - Zrobił przecież świetny interes, skoro kawa w bufecie kosztuje tyle samo!

- Śmiali się z niego, bo czeka go ładna niespodzianka! On za wyniesienie tego pianina z sali do ciężarówki zapłaci jakieś 2000 koron 6-ciu ludziom, za dowóz i wniesienie pianina do domu drugie tyle, a za strojenie - tyle samo! W Szwecji praca jest bardzo droga, ale on o tym chyba nie wie, bo to… przyjezdny Polak! Ciekawe, czy w ogóle ma pod ręką   6000 koron gotówką?”

 

                                                            * * *

Na samym początku politycznej transformacji, gdy w zawierusze politycznej i finansowej trudno się było niektórym ludziom i instytucjom odnaleźć, jeden ze szczecińskich teatrów stanął przed dylematem: czym zapłacić aktorom pensje w następnym miesiącu? Ministerstwo Kultury kazało czekać na nowy, przyszłoroczny budżet, banki kredytów nie dawały - jak teraz - od ręki, a patentu fabryk, które płaciły robotnikom swymi wyrobami, nie można było  przecież w teatrze zastosować. Kostiumami im płacić?

Ktoś jednak w teatrze pomyślał kreatywnie. Trzeba sprzedać barokową szafę, która stoi właściwie bezproduktywnie na korytarzu, a grywa w dekoracjach nie częściej niż raz na pięć lat. Zawołano antykwariusza, a padło na mnie, bo innych prywatnych antykwariatów w Szczecinie wtedy nie było. Sprawę załatwiłem błyskawicznie. Przyprowadziłem do teatru Niemca, pośrednika antykwarycznego, ten - przez mój antykwariat - szafę kupił bez targów, płacąc wyśmienicie (bo i szafa była wyśmienita). Pieniędzy starczyło do nowego budżetu.

Zachęcony tym sukcesem udałem się do Muzeum Narodowego przy Staromłyńskiej. Pamiętałem, że w długich korytarzach piwnic muzealnego budynku widziałem kiedyś stojącą całą masę starych niemieckich mebli mieszczańskich. Za słabe one były, by znaleźć się w salach wystawowych muzeum, nawet ich nie konserwowano, ale do antykwariatu pasowały idealnie. Może oni w tym muzeum - myślałem - mają takie kłopoty, jak w teatrze... Z tą odkrywczą myślą wmeldowałem się do gabinetu dyrektora prof. dr. hab. Władysława Filipowiaka.

Zreferowałem sprawę. Dalszy ciąg rozmowy pamiętam do dziś i pamiętać będę zawsze:

Pan Dyrektor nie ruszając się zza biurka spytał:

- Widzi pan kran?

- Jaki kran? - spytałem - przecież tu nie ma żadnego kranu!

- Nie ma. - zgodził się wybitny muzealnik - Ale ja pytam, czy pan widzi kran w wyobraźni?

- Widzę. No i co?

- A jak z niego woda płynie, to w którą stronę?

- Z góry w dół oczywiście. Innej możliwości nie ma!  Jak świat światem jeszcze nigdy woda  w górę

   do kranu nie płynęła!

- Właśnie, właśnie! - ucieszył się Pan Dyrektor - Z muzeum jest jak z tym kranem! Wszystko płynie
               w jedną stronę: "do muzeum", a nie "z muzeum"! Posadzono mnie za tym biurkiem z zadaniem
               pilnowania, żeby nic, nawet to, co jest niepotrzebne, NIGDY stąd nie wyszło!

 

Acha - pomyślałem - trzeba wiać, zanim mnie wstawią na zawsze do piwnicy...
 

 

Jacek Bukowski 

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 2563

Copyright by SMARTNET