Gości online:   2

       

 

MIĘDZY GALERIĄ A ANTYKWARIATEM

 

Spotykam się ostatnio coraz częściej z sytuacją, gdy klient w antykwariacie po dokonaniu wyceny przyniesionego przedmiotu mówi:      „ - Za mało. Oddam to na aukcję, tam dostanę więcej”. W takim stwierdzeniu jest racja i jej nie ma - wszystko zależy od okoliczności, rangi przedmiotu, jego stanu, a przede wszystkim od tego, czy przedmiot należy do poszukiwanych na rynku. Żeby jednak rozwiać pewne mity, którymi obrosła instytucja aukcji, pozwolę sobie obnażyć niektóre tylko

 

Kulisy aukcji (I)

 

Jawi się otóż w powszechnym mniemaniu aukcja, jako coś, co jest lekarstwem na pustą kieszeń. Aukcje internetowe na e-bay`u i Allegro wyzwoliły w narodzie mniemanie, że sprzedać można wszystko i zawsze. Oddam (cokolwiek) na aukcję, pobije się o mój obiekt dwóch albo i więcej chętnych i wezmę pieniędzy… ho, ho, albo jeszcze więcej - myśli wiele osób.

Nieprawda. Aukcja jest tylko jedną z technik sprzedaży, niczym więcej. Nie ma siły sprawczej, która pozwali sprzedać badziewie za niebotyczną cenę. Pomyślana została jako sposób gromadzenia i szybkiej (najczęściej przecież trwającej kilka godzin tylko w jednym dniu) sprzedaży przedmiotów z jednej, wybranej dziedziny: vide aukcje koni, aukcje antyków, aukcje płodów rolnych itd. Po wydrukowaniu katalogów i rozesłaniu ich potencjalnym klientom organizatorzy liczą, że zainteresowani zjawią się, by wyszukać i nabyć brakujące w ich kolekcjach obiekty. Gdy pojawia się jakiś rarytas, a chętnych jest kilku, dochodzi niekiedy do zażartych licytacji. Wówczas - i tylko wówczas - obiekt osiąga cenę daleko przekraczającą  wartość realną. Osiągniętą w ten sposób cenę fachowcy na całym świecie nazywają „ceną amatorską”, po niemiecku „Liebhaberpreis” (LP). Nie wolno jej  mylić z „ceną szacunkową”, która wyraża realną wartość przedmiotu. Niestety, nasi klienci zapoznawszy się z katalogami  wynikowymi z niektórych aukcji i z osiągniętymi tam cenami, bardzo szybko się do tych rekordowych cen i do ich przyjemnego brzmienia przyzwyczajają i prawie zawsze później żądają za podobne (swoje) obiekty cen takich, jakie wyczytali w katalogach.

I nie zastanawiają się ci chciejcy nad tym, że przedmiot na aukcji mógł być w stanie muzealnym, a ich obiekt jest podniszczony, nie interesuje ich to, że np. znają wynik aukcji w r. 2000 (hossa na rynku!) a próbują sprzedać w roku 2012 (na rynku bessa!), nie przyjmują do wiadomości, że na aukcji, na którą się powołują mogły być machlojki z ceną i wynik może być niewiarygodny… Nie, tu jest napisane, że „coś” sprzedano za np. 10 000 zł, więc mam teraz (za podobne "coś") dostać 12 000 zł, albo jeszcze więcej…

Melchior Wańkowicz nazywał to "chciejstwem".

Kiedyś mój klient, regularny bywalec polskich aukcji książek i druków, też uległ takiemu czarowi ceny aukcyjnej. Otóż, ten wybitny znawca starej książki wśród wielu bardzo ciekawych pozycji miał również pierwsze londyńskie wydanie pracy Fryderyka Engelsa „Położenie klasy robotniczej w Anglii”. Ma ów zbieracz również katalog pewnej aukcji z 1988 r, gdzie ta pozycja opisana została na całej (!) stronie i gdzie podano cenę bulwersującą: 15 000 DM, czyli ok. 30 000 złotych!

Mile połechtany w wyobraźni klient, poprosił, bym sprawdził, czy rzecz można sprzedać za przybliżoną cenę.

Sprawdziłem i oto wyniki tego sprawdzianu:

1) Cena podana w katalogu była ceną wywoławczą, ale książka się nie sprzedała, więc do tej ceny nijak się odnosić nie można;

2) W Hamburgu znalazłem antykwariat książkowy zajmujący 4 piętra okazałej kamienicy, mający ok. miliona książek i druków (!), a wśród nich wspomniane wyżej wydanie Engelsa z ceną równą sumie 6000 zł.  Właściciel tego antykwariatu książkowego powiedział mi, że ma jeszcze w magazynie dwa identyczne egzemplarze, i zna też kogoś, kto oferował mu następny za… 2000 zł. Piętnaście razy mniej od tych katalogowych trzydziestu tysięcy!

Wniosek jest prosty: ostrożnie z cenami aukcyjnymi! Trzeba umieć je czytać! Zalecenie jest jedno: OSTROŻNOŚĆ NIGDY NIE

                ZAWADZI! Parę zdań wcześniej napisałem, że: „…mogły być machlojki z ceną i wynik może być niewiarygodny…”

Tak bywa, niestety.

Głośno i publicznie w latach 90-ych mówiło się w Polsce (w zainteresowanych kręgach wymieniając pełne nazwiska), że dwie najwyższe, rekordowe ceny zapłacone w owym czasie za dwa obrazy malarzy polskich na aukcjach w pewnym warszawskim domu aukcyjnym -  były właśnie cenami manipulowanymi. Pierwszą rekordową cenę wylicytował pewien BARDZO ZNANY w całym kraju kolekcjoner, który później obrazu nie wykupił, co zresztą od początku było jego zamiarem. Wprawdzie stracił wadium, które się wtedy wpłacało w kasie przed licytacją (o ile od tak znanej osoby dom aukcyjny w ogóle ośmielił się wadium wziąć), ale on właśnie osiadł w Polsce po powrocie z zachodu z ogromnymi pieniędzmi, więc mu to nie wadziło. Natomiast w świat poszła niebywała reklama:

„Patrzcie jak ja płacę! Najwyższe ceny!  Jeśli macie dobry obraz - przynoście go do mnie! Nikt nie zapłaci więcej!”

O tej cenie mówiła telewizja, radio, pisały gazety. Cóż znaczy stracone wadium przy takiej fantastycznej reklamie?

W drugim przypadku dętej ceny pewna rodzina (z tzw. „ziemiańską przeszłością”), która oddała na aukcję obraz wybitnego autora - sama go wylicytowała, bijąc wszystkich konkurentów! Obraz wrócił do domu, ale już z „publicznymi papierami”: z ekspertyzą oryginalności zrobioną na koszt domu aukcyjnego, z profesjonalnym opisem w katalogu, z wysoką ceną wywoławczą, oraz z ogromną ceną wynikową, trzykrotnie większą od wywoławczej (a kto będzie kiedyś wiedział, albo pamiętał, że fikcyjną, bo to właściciele wylicytowali?). To też był zabieg nadzwyczajnie spekulacyjny, bo trzeba wiedzieć, że im wyższa cena sprzedaży, tym mniej zabiera swej marży dom aukcyjny. Rodzina więc grzecznie zapłaciła aukcjonerowi należną mu jako marże sumkę, która wobec publicznego wzrostu wartości obrazu była groszowa. Później okazało się, że ta rodzina ma jeszcze w zanadrzu jakieś dziesięć podobnej rangi obrazów. A one już - w świetle pierwszej transakcji - nabrały wiarygodności…

Jeśli ktoś chce mi w tym miejscu powiedzieć, że coś dla niego jest niejasne, lub, że czegoś w tych kulisach aukcji nie rozumie, to ja mu przypomnę znaną powszechnie złotą myśl:

„ Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze”.

 

Niebawem będę kontynuował ten temat…

 

                                     Jacek Bukowski

  

Drukuj | Powrót do listy


stat4u

Odwiedziny: 3442

Copyright by SMARTNET